Jestem przedstawicielem czwartego pokolenia wodniaków. Mój pradziadek i dziadek jeszcze przed wojną pływali na Wiśle na własnych barkach. Ja sam wychowywałem się na barce dziadka, St Monice (po upaństwowieniu Z-6453). Mieszkałem na niej od 1952 do 1960 r. Barka była stalowa, zbudowana jeszcze w latach 30. XX w., z wysoką kajutą mieszkalną na rufie (2 pokoje, kuchnia, ok. 30 m²). Bez prądu, bieżącej wody. Dorastałem ze starszym bratem Rajmundem. Bawiliśmy się w porty, statki, łowiliśmy ryby, ale wciąż byliśmy sami – z rówieśnikami spotykaliśmy się tylko na dłuższych postojach. Gdy brat poszedł do szkoły, przez trzy lata mieszkałem na St. Monice sam z rodzicami. Na lądzie czułem się obco, przytłaczał mnie tłum ludzi, do którego nie przywykłem. Sensacją były samochody. Pamiętam, jak wyleciałem do wody zgarnięty przez linę cumowniczą, jak skakaliśmy z bratem na zboże w ładowni, albo jak wynosiliśmy w nogawkach spodni orzeszki ziemne podczas wyładunku. St Monikę opuściłem, gdy musiałem pójść do szkoły. Naszą barkę odwiedziłem po latach: jej wrak stoi jeszcze w Szczecinie, porzucony, zrujnowany. 

Do góry