Żegluga była od dzieciństwa obecna w moim życiu. Pochodzę z rodziny o tradycjach łodziarskich, praktycznie wszyscy moi wujkowie pływali. Byli właścicielami barek beznapędowych, holowników na górnej Odrze. Po ukończeniu szkoły zawodowej w Krapkowicach poszedłem do żeglugi z prostego powodu. Marzyłem o tym żeby zobaczyć kawałek świata. A w tamtych latach nie można było ot tak zdobyć paszportu i wyjechać . I z ta myślą przeszedłem do żeglugi- żeby się zatrudnić i co tu dużo kryć, zwiać na zachód. Dzisiaj młodzi tego nie rozumieją, bo wszyscy mogą jechać gdzie chcą, mogą po całym świecie podróżować. A wtedy było inaczej. Moi przełożeni jednak wyczuli moje intencje, co gorsza nie należałem do partii, nie byłem polityczny. Przez to aż piętnaście lat musiałem po Odrze w kraju pływać zanim wypuścili mnie za granice.
Przyjąłem się do tej pracy i poszedłem po linii mechanicznej, bo na początku lat ’60 zaczęła do żeglugi wchodzić mechanizacja, kończyła się era parowców i barek holowanych a wchodziła flota pchana- Tury i barki motorowe. Wtedy istniało takie dziwne prawo: żeby uzyskać patent mechanika trzeba było mieć ukończone 24 lata, a kapitanowi wystarczyło 21 lat do uzyskania patentu. Ale masę tych barek motorowych budowano, była tak duża potrzeba, ze mając 18 lat już uzyskałem patent mechanika na specjalne zezwolenie Ministra Żeglugi Śródlądowej. Załatwiła mi to dyrekcja we Wrocławiu- dyrektor kadr Pan Mucha. I tak rozpoczęła się moja 30 letnia kariera mechanika. Dlaczego nie chciałem zostać kapitanem żeglugi? Bo Kapitan, choć najlepszy, kiedy schodził na lad nie miał zawodu. Inaczej mechanik- mógł pracować na statku, ale po zejściu na lad mógł zarabiać na kolei, w transporcie drogowym. Bo w lokomotywach dieslowskich, czy ciężarówkach, czy kombajnach są często podobnego typu silniki jak na statkach. Lubiłem swoją pracę i starałem się ją wykonywać dobrze. W 1969 roku uzyskałem tytuł najlepszego mechanika w Żegludze Śródlądowej, na około 700 pracujących. To było wielkie wyróżnienie. Otrzymałem za to 3000 złotych nagrody, co stanowiło równowartość dwóch miesięcznych pensji. Ale od tego zaczęły się tez moje problemy. Bo do wszystkich prototypów statków, które wychodziły wysyłali mnie jako nadzór armatorski. Kontrolowałem to co projektant zaprojektował. A często było to nam niepotrzebne, nieprzydatne, czy często wygórowane. Dużo zatrzymałem takich niepotrzebnych wynalazków, wiele pieniędzy udało się w ten sposób zaoszczędzić.

Do góry